Moje 3 grosze (a co se będę żałował - to będzie długi post)
Wszyscy którzy z nożami skaczą na Pawła B - a idźcie w ch.... ;p, jak to ktoś napisał to zwykły student, robił cos takiego po raz pierwszy, więc i tak szacun za to co było (przechowalnia bagażu, jedzenie, bilety na metro).
Jesli ktoś z Was na jakiekolwiek doświadczenie w ogranizowaniu jakiejkolwiek imprezy to powinien wiedzieć, że różnie to bywa i cyrki są nieziemskie czasami... 2 miesiące to bardzo mało czasu na organizacje takiego eventu, za rok, to już w wrześniu będzie trzeba zacząć coś kombinować. (przykładowo: 'durny' bal na moim wydziale, wydaje się że co to jest, niby nic, ot impreza - zaczynamy ogarniać pół roku przed nim, i to w ponad 10 osób jako samorząd, więc proszę... nie narzekajcie, tylko doceńcie starania organizowania, tym bardziej że był sam, i nie wiem czy faktycznie ktoś mu pomagał czy nie) No i w sumie to ja osobiście się nastawiałem, że z tego noclegu może nic nie wyjść, i brałem to pod uwagę, więc trochę też dziwię się tym, którzy w 100%ach zaufali i uwierzyli że ten nocleg na pewno będzie.
A jak się nie podobało to zapraszam na nudne wyjazdy z biur podróży gdzie wszystko jest podsunięte pod twarz i nie ma żadnych przygód
A teraz krótki, streszczony opis trasy:Jechałem z kumplem, Pawłem (rudy z dredami i luszczanką ;d). Dojazd do Barcelony zajął nam 3 dni - praktycznie bezproblemowo, jedyne problemy mieliśmy w Niemczech (po parę godzin stania na -12 st C), pierwszy nocleg w jakiejś wiosce pod Chemnitz w kościele luterańskim, drugi na stacji benzynowej w Mullhouse, razem z Jackiem Kasią i Muchą
. a o 6 ran0 pojechalismy z rosysjkim kierowcą tira na samą Barcelonę. w cały dzień zrobiliśmy z nim ponad 1100km - on lał na tachograf i prędkość (zapierdzielał po wąskich drogach w okolicach Lyon po 120km/h)
Pierwszy nocleg: w 6 osób zabarykadowaliśmy się na stacji benzynowej w jakiejś dzielnicy magazynów przemysłowych, biurkami, stołami i deskami które na owej stacji leżały - było spoko. Ale stwierdziliśmy że w Barcelonie to chyba bezdomnych nie ma, bo jest tak 'szczelnie' zabezpieczona przed wejściem gdzieś żeby się przespać.
Nocleg 2: czyli sylwester. Bagaże w przechowalni, spaliśmy koło fontanny Font Magica - jak jakieś ponad 20 innych osób. Poznaliśmy kolesia z psem z Holandii, naćpany kokainą Marokańczyk chciał nas wszystkich okraść i nie dawał spać od 4-7 rano. Odebranie bagaży, przeniesienie ich do skrytki na dworcu i zwiedzanie Barcelony.
nocleg 3: to samo miejsce, ale było zimno cholernie, o 5 rano przenieśliśmy się na dworzec, dospaliśmy wzięliśmy bagaże z przechowalni i rozpoczęła się misja "jak się kurka wydostać z tego centrum". o 12 zaczęliśmy łapać stopa - gdzieś, nie wiem gdzie, były znaki na Gironę ;d. Tego dnia dojechaliśmy TYLKO do Girony, mimo że miejsca do łapania mieliśmy wydawałoby się extra, a ruch był ogromny, czyli niecałe 100 km w 8h. Do tej pory nie lubiliśmy Niemców pod względem stopa, teraz niestety to miejsca zajmuje Hiszpania :/ A to nie koniec problemów w Hiszpanii. w Gironie w kościele nie dali nam noclegu (!) ;o, ale dali reklamówkę peeełną jedzenia, mimo że nie chcieliśmy, bo w plecakach mieliśmy jeszcze pełno. Przy tym kościele spotkaliśmy kobietę z Argnentyny, która zaprowadziła nas do miejsca o magicznej nazwie "La Sopa" - wywnioskowaliśmy że jest to po prostu squat. Rano ruszyliśmy dalej, i tu tragedii hiszpańskiego autostopu ciąg dalszy
- do granicy hiszp-fra dotarliśmy dopiero o 14! Masakra po prostu. Tam na szczęście z Polakiem TIRem dojechaliśmy pod Lyon. Spaliśmy razem z Mańkiem i Anitą, których spotkaliśmy na stacji benzynowej w kabinach u polskich kierowców i o 5 rano ruszyliśmy na Niemcy. Gdzieś w Saarbrucken zostaliśmy wysadzeni ok godziny hmmm 15. i próbowaliśmy dalej. Dotarliśmy do Frankfurtu nad Menem. (W międzyczasie z autostrady zgarnęła nas policja i zawiozła nas zjazd dalej, gdzieś w okolicach Mainz) We Frankfurcie, którego centrum przemierzyliśmy z buta (podwiózł nas Jugosławianin, z którym ciężko się było dogadać ) znaleźliśmy 3 polskie tiry, ale kierowcy spali, stwierdziliśmy że będziemy koczować i czekać na nich w nadzieji, że jadą na Polskę. To była najbardziej hardkorowa noc - spaliśmy na karimacie położonej na śniegu, oparci o plecaki, przy jakimś murku, owinięci w śpiwór i folię NRC, przy jakichś -7 st., aha, a śpiwory to takie z tesco za 30 zł ;o - ale jakoś dało radę, nie było tragicznie zimno, folia termiczna spełniła swoje zadanie. (wcześniej próbowaliśmy łapać stopa na stacji i wjeździe na autostradę A5, ale nic się nie udało :/) o 5 rano się okazało że Ci polscy kierowcy jadą na Francję.... - porażka. Gdybyśmy od razu to wiedzieli, to byśmy noc na stacji spędzili a nie pod gołym niebem. Pieszo poszliśmy na inny zjazd, tam spędziliśmy jakieś 3h. 2 samochody się nam zatrzymały ale jeden na pełnym gazie odjechał jak poszliśmy po plecaki, a drugi totalnie nie wiadomo czemu się rozmyślił i powiedział że nie...
Po tych 2 akcjach zaczęliśmy rozpatrywać opcję powrotu pociągiem do kraju, zapłacić nawet te 200 zł czy lie, byle by już wrócić, bo to był 4 dzień powrotu ;o. Ale w końcu w końcu zostaliśmy uratowani, przez Niemca, który pojechał specjalnie dla nas w kierunku Erfurtu, ( a miał jechać na Wiesbaden) i podrzucił nas na stację. Tam praktycznie od razu znaleźliśmy polaka TIRem który leciał na Polskę (koleś 21 lat miał ;d) i dojechaliśmy z nim przed Chemnitz. Tam też od razu, po paru minutach 2 polskie tiry podrzuciły nas do Drezna, i powiedzieli że za 9h, o 6 rano możemy się z nimi zabrac do Polski, jesli nic nie złapiemy. Ok 17 zrobiliśmy ze przerwę na Burger Kinga i umycie się, stwierdziliśmy że transport rano mamy załatwiony, ale chodźmy popróbować jeszcze bo dopiero 19 jest. i po parunastu minutach udało nam się - pod sam dom, do Rudy Śląskiej z przerwą na kolację w Zgorzelcu - z handlarzem samochodami, wiózł 2 na lawecie. I o 1:30 byliśmy już w domu, bo też mimo wagi i taho nieźle zachrzaniał
Powrót zajął nam 84 godziny... Na prawdę zazdroszczę tym którym się udało w 2-3 dni - wy po prostu mieliście szczęście - my nie
Ale tak czy siak... mimo rzucania mięsem na Hiszpanów i Niemców, porażek, czekania po n-godzin wyjazd uważam za jak najbardziej udany! Po prostu szkoła życia
i rewelacyjna przygoda której szybko nie zapomnę.
Teraz, po 8 dniach bycia bezdomnym, możemy zostać zrzuceni w środek dżungli i sobie damy radę
To był niezły test dla samego siebie, swojej wytrzymałości, osobowości i w ogóle, mimo że do braku prysznica itp byłem już przyzwyczaojny, to jednak pierwszy raz spałem totalnie na dworze.
Dziękuję, że było mi dane poznać tylu świrusów
(w pozytywnym tego słowa znaczeniu) i przeżyć najbardziej hardkorowy wyjazd w moim życiu
- a to wszystko za niecałe 200 zł (trochę burżujowałem na stacjach beznynowych, sorry
:P)
W wolnej chwili zrobię dokładny opis podróży, z mapą, zdjęciami itp, no i z Pawłem zmontujemy film/trailer z wyjazdu w HD
Zdjęcia od Pawła będą.... jak się je obrobi i w ogóle ;d, czyli trochę czasu potrzeba.
Dziękuję, jeśli ktoś to przeczytał
pozdrawiam, Kamil!
edit:
2 główne hasła którymi kierowaliśmy sie podczas tego wyjazdu:
1. Coś się wymyśli.
2. Jakoś to będzie-> polecam każdemu tą taktykę
i zawsze trzeba mieć dobry humor i pozytywne nastawienie!
p.s. A koszulki z tego wyjazdu będą - jak już było napisane, w większych miastach Polski. Po co je targać do Barcy, i jak? Już starczy problemów, a to na pewno by jakieś generowało