Strona 1 z 1

Rzeszów - ?Węgry? - 26 maja 2012

PostNapisane: 27 maja 2012, o 13:59
przez marcinluraniec
OPOWIEŚCI Z PODRÓŻY, CZYLI EUROPA ZA FREE

Węgry 26 - 26 maja 2012

26 maja 2012 – DZIEŃ PIERWSZY, A ZARAZEM OSTATNI

Ten wyjazd pokazał nam, że nie wszystko, i nie za każdym razem, podróże autostopem są realizowane w stu procentach, wedle planów. Była to wielka nauka życia i pokory. Wycieczka udowodniła nam, po ostatnich „sukcesach”, że podróżowanie tym sposobem polega na przygodzie, nieprzewidywalności, a niekoniecznie na dotarciu z miejsca „A”, do „B”.

Tym razem naszym celem miała być następna stolica Europy. Padło na miasto oddalone od Rzeszowa o około 500 km, w stronę południową. Aby tam dotrzeć, trzeba pokonać na swoim tranzycie jedno państwo, Słowację. Miastem tym jest Budapeszt. Morale naszej dwójki były na wysokim poziomie.

Godzina około 9.30. Dopiero wstaje, mimo wcześniejszych planów pobudki o godzinie 8. Po wcześniejszych juwenaliach, i udaniu się w objęcia Morfeusza około 4 nad ranem, nie chciało mi się w ogóle wstawać.

Gdy przychodzi mój towarzysz podróży, czeka go rozczarowanie. Jestem jeszcze nie spakowany i nieubrany. Po szybkim śniadaniu, toalecie, spakowaniu tobołów, wyruszamy. Z Nowego Miasta kierujemy się na ulicę Podkarpacką. Czeka nas miła niespodzianka. przechodząc koło stacji benzynowej, zostajemy zaczepieni.
- Dokąd jedziecie chłopaki? – pyta gościu koło pięćdziesiątki, ubrany w czerwony skafander, z napisem „Ferrari”. Wyglądał, jakby urwał się z wyścigów „Formuły 1”.
- Jedziemy do Barwinka – odpowiadamy.
- Do Babicy mogę Was wziąć, bo jadę do Czudca.
- Z chęcią skorzystamy!!!
- Ładujcie się chłopaki.
Okazało się, że facet prowadzi firmę, specjalizującą w się w wycince drzew. Wysadził nas na przystanku w Babicy. Kierowaliśmy się na skrzyżowaniu w kierunku na Barwinek. Facet polecił nas przez radyjko, dlatego za kilka minut byliśmy w drodze. Tym razem jechaliśmy w kierunku Sanoka. Nasze drogi rozeszły się za Domaradzem. Gdy facet skręcił na Sanok w lewo, my zostaliśmy na przystanku. Po raz pierwszy tego dnia, mimo dojechania około 40 kilometrów, zaczęliśmy łapać stopa. Minuta po minucie, bez żadnego skutku.

W końcu zatrzymuje się nam chłopak.
- Gdzie Pan jedzie? – pyta kolega.
- Jadę do Sanoka.
- My do Barwinka, więc dziękujemy.

Postanowiliśmy opuścić ten przystanek, ponieważ ulokowany był on przed skrzyżowaniem. Ruszyliśmy na następny przystanek, pierwszy na drodze bezpośrednio na Barwinek. Stanęliśmy na przystanku, ale po około dwóch godzinach, stwierdzamy, że pozostanie w tym miejscu, nie ma sensu. Przy okazji zaczepiały nas jakieś dzieciaki. Poszedłem około kilometr dalej, rozejrzeć się za jakąkolwiek stacją benzynową. Niestety, nie było żadnego pożądanego obiektu. Wróciłem.
- Słuchaj, tam nie ma nic. Nie ma sensu stać w tym miejscu. Musimy wrócić na tamten przystanek, i spróbować uderzyć na Sanok. Stamtąd pojedziemy na Krosno. Tam jest większy ruch, więc może być lepiej dojechać, mimo większej odległości. – mówię do kolegi.
- No dobra, chodź stąd. – odpowiada kolega.

Wracamy na pierwotny przystanek. Po około 10 minutach, jesteśmy w drodze na Krosno. Jest nam absolutnie po drodze. Zabiera nas student trzeciego roku prawa na Uniwersytecie Rzeszowskim. Pokazaliśmy mu, gdzie wcześniej łapaliśmy bezskutecznie stopa. Wysiedliśmy na przystanku za rondem, w Miejscu Piastowym.
Zrobiło się chłodno i sięgnąłem po kurtkę.
- Gdzie moja kurtka? – pytam się kolegi.
- Nie wiem. Gdzie ją włożyłeś? – odpowiada.
- Kuźwa, zostawiłem kurtkę u gościa w bagażniku. Ja pierdziele!!! Ta kurtka kosztowała mnie wiele pieniędzy. No nie… kurde!!!!!  Co ja teraz zrobię!!!
- Pójdziesz na wydział prawa we wtorek. Mówił, że ma egzamin.
- Ale jak ja go tam znajdę?
- Poszukasz.

Przygoda trwała dalej, bez przerwy. Coś musiało się zdarzyć. Tym charakteryzuje się autostop. No nic. Kurtkę straciłem. Może jest jakaś nadzieja na odzyskanie, bo na szczęście student pochwalił nam się, gdzie studiuje, i kiedy będzie miał egzamin!!!

Łapiemy dalej. Po chwili jedziemy przez około trzy, cztery kilometry do miejscowości Równe. Wszyscy nie mamy zapiętych pasów i ku naszemu przerażeniu, miga przed nami czerwony lizak. Zatrzymujemy się na przystanku, a ja porywczo łapię za pas. Na szczęście policja nie nas zatrzymywała. Niestety, zatrzymany TIR blokuje cały przystanek. Nie jesteśmy w stanie łapać w tym miejscu stopa.
- Chodź. Idziemy na następny przystanek. Tu nie ma sensu stać. Ten TIR zablokował cały przystanek. – mówię do kolegi.
- Nie. Zostańmy tutaj. – odpowiada kumpel.
- Chodź. On tu może stać z godzinę.

Ruszamy na następny przystanek, oddalony o około 500 metrów.
Łapiemy dalej. Zaczyna padać, a ja mam tylko na sobie przewiewny sweter, sandały i krótkie spodenki. Morale opadły. Jest godzina około 16, a my jesteśmy w czarnej du… Pewnie nie uda nam się dojechać dzisiaj do Budapesztu.

Po około dwudziestu minutach stania w deszczu, zatrzymuje nam się student. Zawozi nas do Dukli. Jedzie na pogrzeb babci. Ponownie stajemy na przystanku. Deszcz powoli ustaje, ale dalej jest zimno i wietrznie. Po około dwudziestu minutach bezskutecznego łapania, udajemy się na pobliską stację benzynową.
- Jedzie Pan jeszcze dzisiaj gdzieś? – kolega pyta kierowcy TIR-a.
- Nie. Ja mam już postój. – odpowiada – gdzie chcecie jechać?
- Naszym celem jest Budapeszt – odpowiadam.
- To dzisiaj będzie Wam ciężko. Od 22 jest zakaz ruchu dla TIR-ów na Węgrzech.
- Dlaczego? Święto jakieś mają?
- Tak. Gdybyście byli trzy godziny wcześniej, to moglibyście coś złapać. Wszystkie rumuńskie TIR-y jechały w tamtą stronę. Wiadomo, na Rumunię to muszą przez Węgry.
- Kurde. Niestety tak długo jechaliśmy z Rzeszowa tutaj. Dzisiaj jakiś kiepski dzień jest. No nic, trudno. Nie będziemy przeszkadzać. Dziękujemy bardzo. Do widzenia.

Nasza meta w Budapeszcie stoi pod wielkim znakiem zapytania. Morale jeszcze bardziej opadły. Prawie nie mamy już nadziei. Postanawiamy popytać jeszcze kierowców osobówek, tankujących na stacji. Podjeżdża dwóch Słowaków.
- Przepraszam. Jedzie Pan może na Słowacje? Chcielibyśmy się tam dostać. – pytam.
- Jadę, ale później, bo tu mam jeszcze trochę spraw. – odpowiada Słowak.
- no nic, przepraszam.

Podchodzę do kolejnego Słowaka z podobną śpiewką.
- Jadę do Świdnika, szesnaście kilometrów od granicy – odpowiada tym razem koleś.
- Możemy się zabrać? Chcemy dostać się na Słowację. – pytam.
- Wsiadajcie.

Po jakimś czasie, zatrzymujemy się za granicą Polski. Kierujemy się na parking, gdzie kierowcy TIR-ów zatrzymują się w celu kupna „Myta”. Niestety, obecne tam maszyny w ilości około sześciu, wyglądają, jakby zatrzymały się na spoczynek. Ruch jest bardzo mały. Próbujemy na poboczu łapać, ale bezskutecznie. Tracimy nadzieję. Zostajemy wypędzeni ze wspomnianego parkingu, po tym, jak zaczepiamy jednego z kierowców.
- Wracamy do Polski. Chodź na naszą granicę. Zjemy coś. Trzeba wrócić do Rzeszowa. Zimno się robi. To jest bezsensu. – mówię do kolegi ze złością na całą sytuację.
- Nie trać nadziei!!!
- Słuchaj. Święto jest na Węgrzech. Nie damy rady dojechać.

Mimo różnych opinii, decydujemy się iść do polskiego baru, by zdobyć wrzątek na nasze zupki. W barze zaczepia nas pewien chłopak, który twierdzi, że widział nas stojących na przystanku w Dukli. Zaprasza na wódkę.
- Czemu nie – odpowiadam.
Zaczęła się rozmowa.
- Mam dwa wyroki. Pracowałem za karę społecznie. Porozbijałem kilka barów – zwierza się chłopak.
Dowiadujemy się wiele o jego życiu.

Opuszczamy jednak miejsce, ponieważ chcemy mimo wszystko dostać się do Rzeszowa.
Kolega zagaduje jakiegoś szwajcarskiego kierowcę, co jest rzadkością na polskich drogach. Z facetem nie idzie się dogadać. Słysząc słowa mojego kolegi, zaczepia nas Polak, z tej samej firmy.
- Wezmę Was do Rzeszowa.

Okazało się, że będziemy jechać w kolumnie aut, pilotujących TIR-a. Wieźli niewymiarowy ładunek – wagon do Estonii.
- Ale frajda – pomyślałem.

Uczestniczyliśmy w zaje… „przedstawieniu”. Przy okazji, pomagaliśmy gościowi przestawiać słupki, by niewymiarowy ładunek mógł „przejść” przez drogę.

Koło godziny 23 dotarliśmy do Rzeszowa. Nasza przygoda zakończyła się.

Stwierdziłem, że mimo nie dotarcia do celu, wycieczka udała się. W końcu nie często zdarza się wieść taki ładunek. Byliśmy od wewnątrz świadkami trudnej pracy kierowców. Przynajmniej idea stopa wypełniła się w naszej podróży. I oto chodzi.

Pozdro
Marcin

Re: Rzeszów - ?Węgry? - 26 maja 2012

PostNapisane: 26 lut 2013, o 23:04
przez marcinluraniec
Hej

Dzięki za optymizm i zapodanie kilku rozwiązań.
Masz rację, że dałoby się dojechać, ale niestety opanowała nas "deprecha" i brak wiary. Jednak cała wyprawa należy mimo wszystko do udanych ;)
Była to frajda jechać takim składem niewymiarowym ;)

Kurtkę odzyskałem. Poszedłem na uczelnię i koleś mnie sam zauważył.