Stopować po Słowacji nie znoszę, ale jakoś się z reguły przebić trzeba, z reguły rumuńskie tiry są w tym dużą pomocą
Ale wracając do tematu - Węgry są bardzo przyjemne, ludzie się zatrzymują, poza tym jest to trasa przelotowa, więc nawet jak Węgrzy nie dopiszą, to znajdą się Turcy, Serbowie i inne autostop-friendly narody. Mnóstwo razy byłam podwieziona dalej niż ktoś jechał.
Minusy: straż autostradowa, która faktycznie przegania jak się da, więc trzeba się trzymać stacji benzynowych, bo tam raczej dają spokój. Język - dobrze jest nauczyć się kilku słów, bo angielski niemal nie istnieje. Budapeszt - dobrze jest wysiąść wcześniej i łapać tych, co przelatują przez miasto w naszym kierunku, bo przebicie się przez obwodnicę budapesztańską może być traumatycznym doświadczeniem (zrobiłam tam sporo kilometrów na nogach, a znaki są oczywiście tylko po węgiersku, ale może to moja głupota).
A, i taki drobiazg, jeśli lecimy na Serbię, to znam parę osób, w tym mnie, które utknęły na ostatniej stacji przed granicą, która nie jest za duża. Odkąd Rumunia i Bułgaria są w unii, większość tirów unika stania na granicy i leci tamtędy, więc trochę ciężej jest polecieć prosto w dół. Oczywiście w końcu się z tamtej stacji wszyscy wydostali, ale lepiej jest wysiąść wcześniej w jakimś większym miejscu. Jak mamy dwie godzinki, to możemy oczywiście podrylować na nogach do granicy, ale nie polecam, mnóstwo policji po drodze zwykle. A jak mamy kilka węgierskich groszy, to możemy zjechać z kierowcą, który leci na Rumunię do Szegedu i tam wziąć busa do granicy (nie pamiętam, ile ta przyjemność kosztuje, chyba ze 3 euro). A jak już jesteśmy po drugiej stronie, w Serbii, no to bajka oczywiście. To taka podpowiedź, oczywiście fajniej, jak złapie się coś bezpośrednio, co też się często zdarza