Email:
Nazwa użytkownika:
Kontakt:
Data przejazdu:
Akceptuję regulamin korzystania z serwisu AUTOSTOPEM.eu
Liczba miejsc:
Samochód:
Z:
Przez:
Do:
Liczba miejsc:
Z:
Do:
Opis:

Autostopik.pl

Forum o tematyce AutoStopowej.

Czechy za free 12-15 maja 2012

Porady i przestrogi dla autostopowiczów.
Oraz śmieszne zaskakujące opowieści z trasy.

Czechy za free 12-15 maja 2012

Postprzez marcinluraniec » 27 maja 2012, o 14:54

OPOWIEŚCI Z PODRÓŻY, CZYLI EUROPA ZA FREE

1. Czechy 12-15 maja 2012

12 maja 2012 – DZIEŃ PIERWSZY

Startujemy wraz z kolegą w pierwszej edycji Rzeszowskiego Uniwersyteckiego Rajdu Autostopowego organizowanego przez Uniwersytet Rzeszowski i portal autostopik.pl Jest godzina 8.40 godzina naszego startu. Idziemy na wylotówkę, ale oczywiście zapomniałem wziąć tekturę do napisania nazwy miejscowości. Wstępujemy do pierwszego sklepu, w którym niestety nie znajdujemy kartonu. W sklepie alkoholowym, jak na złość i zachętę, wręczono nam karton. Idziemy na ulicę Krakowską. Na sam początek próbujemy łapać na przystanku koło szpitala MSWIA. Bezskutecznie. Wcześniej spotkaliśmy parę gości, którzy wyruszyli o godzinie 8. Zrobiło mi się przyjemnie, bo wyruszając później od nich, spotkaliśmy ich jeszcze w Rzeszowie. Po pierwszym miejscu łapania, idziemy dalej. Na następnym przystanku spotykamy wcześniejszą parę. Idziemy na stację benzynową.
- Przepraszam, jedzie Pan może w kierunku Krakowa? – pytam.
- nie – słyszę kilkakrotnie tą samą odpowiedź.
Idziemy po pierwszych porażkach na przystanek za aleją Wyzwolenia.
- dawać, dawać!!! Jesteście ostatni – słyszymy głos z jakiegoś samochodu.
Stanęliśmy na zatoczce i za około dziesięć minut jechaliśmy czarną Alfą Romeo prosto do Nagawczyny. Podczas jazdy, jeszcze na ulicy Krakowskiej w Rzeszowie, widzieliśmy wspomnianą już parę zawodników. Facet wysadził nas na stacji benzynowej, gdzie zauważyliśmy siedzącą z kartonem z napisem „Kraków”, kolejną parę. Postanowiliśmy nie czekać, tylko ruszyć do ludzi wjeżdżających na stację.
- Przepraszam jedzie Pan w kierunku Krakowa? – pytamy ludzi.
Spotkaliśmy parę jadących na Śląsk, więc nam byłoby bardzo po drodze.
- jedziemy na Śląsk, ale mamy tył zajęty – odpowiadają na pytanie kolegi.
Gdy minęło około pół godziny czasu, postanowiliśmy pójść na okoliczny przystanek autobusowy. Po około godzinie bezskutecznego wyczekiwania, wróciliśmy ponownie na stację. Wcześniej spotkanej pary już nie było. Zajęliśmy ich miejsce na krawężniku. Wystawiliśmy karton. Niestety ruch był bardzo mały. Popytaliśmy kilka osób, ale bez żadnego pozytywnego rezultatu. Międzyczasie zobaczyliśmy naszych „kolegów” z Krakowskiej z pięknymi minami, jadących jakimś samochodem. Później ujrzałem samochód z „ciekawą” rejestracją, więc uderzam. „K…” znowu bezskutecznie. Podchodzę do jakiegoś węgierskiego TIR-a.
- Jedzie Pan na Kraków? – pytam pomagając sobie ręką, pokazuje w kierunku zachodu.
- Jadę – odpowiada facet łamaną polszczyzną, a właściwie węgieropolszczyzną.
- zabierze mnie Pan wraz z kolegą? – pokazuje mu dwa palce. Facet zgadza się. Ruszam szybko po kolegę i radośnie wołam „chodź, jedziemy…”. Facet otwiera nam drzwi. No i jesteśmy w drodze. W Pilźnie niespodzianka. Na przystanku ponownie zobaczyliśmy „kolegów”.
„Tym razem nas nie wyprzedzą” – myślę sobie.
Facet jedzie do Opola, więc wysiądziemy w województwie Śląskim, na zjeździe „Brzęczkowice” w Jaworznie, albo już w Mysłowicach. Jedziemy autostradą A4, a mimo to facet zatrzymuje się nam. Wychodzimy na drogę ekspresową S1, ale tam cały czas jest linia ciągła i nie ma żadnych zatoczek. Idziemy wzdłuż tej drogi. Jakiś strach nas otacza, bo koło nas przejechało kilka radiowozów. Postanawiamy jak najszybciej zejść z tej drogi. Po kilku kilometrach wychodzimy na wiadukt łączący ekspresówkę S1 z drogą wojewódzką nr 934. Widzimy tam kilka budynków magazynowych, przy których stoi szereg TIR-ów. Jest już znany pomysł. Niestety, żaden samochód nie wyjeżdża stamtąd, a droga jest mało uczęszczana. Postanawiam pozostać na wjeździe do drogi ekspresowej. Po kilku minutach, wbrew obawom, zatrzymuje się „matiz”, a za nim drugi, który mimo postoju, co nas zdziwiło, nie trąbi. Facet jedzie do Tych. Na naszych twarzach zagościły uśmiechy. Od kolesia dowiadujemy się, że w samochodzie za nim jedzie ojciec, więc sprawa trąbienia wyjaśniła się. Facet jakby w transie, opowiada cały czas o swoich samochodach i przygodach. Jeździ bez prawa jazdy już jakiś ładny okres. Chce opowiedzieć mu o wcześniejszej drodze, ale facet w ogóle nie słucha. Dalej mówi o swoich przygodach. Dowiadujemy się, że siedział w więzieniu, a teraz jest na przepustce zdrowotnej. „Uszkodzeniu” uległo jego kolano. Opowiada, jak to okradał z kolegami banki. Teraz nie potrzebuje pracować. Zwierza się ze swoich przygód miłosnych.
- Przer… tysiąc panien. Ja już się wyru… – opowiada.
Wysiadamy na rozjeździe w Tychach. Robią tam remonty, więc stajemy na poboczu. Po około 10 minutach, zatrzymuje się Austryjak. Jedzie do Wiednia. Zostaniemy podwiezieni do samego Czeskiego Cieszyna. Trochę ciężko nam się rozmawia po angielsku. Dojeżdżamy do drogi na metę, która jest 15 km od miejsca, w którym Austryjak chce nas wysadzić. Pokazuje na mapie gdzie mamy jechać, ale widząc, że nie za bardzo go rozumiemy, postanawia nas podwieźć. Wysiadamy w miejscowości przeznaczenia, koło hotelu około 16. Idziemy do hotelu, by dowiedzieć się, jak dojść na miejsce. Szukamy, szukamy, ale nie możemy nic znaleźć. W między czasie, spotykamy parę dziewczyn, również szukających campingu. Mówią, że okrążyły całe jezioro dookoła, i również nie mogą znaleźć campingu. Postanawiamy ponownie iść do hotelu i wtedy z samochodu wysiada kolejna para. Idziemy razem do hotelu. Wychodzimy, i postanawiamy w szóstkę iść na jakikolwiek camping, samemu zapewnić sobie nocleg. Na miejscu postanawiamy odpocząć. Dziewczyny wyciągają ukraińską śliwowicę. Oczywiście pijemy wszyscy. Jest zimno jak jasna holera. Po posileniu się i napojeniu, postanawiamy nie zostawiać w tym miejscu, ale udać się na drugą stronę. Wcześniej jedna z dziewczyn, zdobywa numer do ludzi z organizacji będących w Czechach. Wedle wskazówek, idziemy już po ciemku drogą do celu. Jesteśmy wkurzeni na organizatorów za brak adresu i nazwy campingu. Idąc, spotykamy czwartą parę, która wysiada z samochodu. Jest nas już osiem osób. Po kolejnym błądzeniu, o godzinie 22 dochodzimy na miejsce zmęczeni i zziębnięci. Rozbijamy nasz namiot i jak się okazuje, nie mamy dwóch tyczek. Przygody nas nie opuszczają. Postanawiamy z zapoznanymi wcześniej ludźmi podzielić się miejscami w namiotach. Jesteśmy głodni. Ku naszej uciesze, zostało jeszcze trochę kiełbas z grilla. Mamy zamiar podzielić się trzema, ale już za chwilę okazuje się, że kiełbas jest dwie. Ktoś zwędził w międzyczasie jedną. No nic. Dwie kiełbasy krążą wokół 6 osób, niczym jak wódka w kółku. Idziemy miło spędzić czas na „basen”, który okazuje się być małym skateparkiem. Pijemy tzw. „turbo kolę”, czyli wino z colą. Idziemy jeszcze do jednej budki na nocne rozmowy. Siadam koło okna, na łóżku piętrowym. Chcąc zamknąć okno, wybijam przypadkiem szybę. Jest śmianie. Zakrywamy okno, wykorzystując kartony z nazwami miast. Po jednym piwie czeskim, idziemy spać. Mimo wcześniejszych postanowień o spaniu w jednym namiocie w szóstkę, ja z kolegą idziemy jednak do innego namiotu, wypożyczonego od koleżanek. Śpimy w dwójkę. W nocy przychodzi do nas, i kładzie się między nami jedna z dziewczyn.

13 maja – DZIEŃ DRUGI

Wstajemy rano koło 7. Pakujemy się.
- Możemy prosić wrzątek? – pytamy gościa z campingu. Jemy dwie zupki chińskie i z jedną z par, opuszczamy miejsce. Idziemy do przystanku i łapiemy stopa. Zatrzymuje się facet, który bierze pierwszą dwójkę. My czekamy chwilę. Zaraz i my jesteśmy w drodze. Zabiera nas dwóch Czechów.
- Dokąd jedziecie? – pyta Czech.
- Do Czeskiego Cieszyna – odpowiadam
- Wsiadajcie.
- Pójdziecie z nami na piwo? – proponuje później.
- Czemu nie? - odpowiadamy
Myślę, że spoko. Skończy się na jednym i pójdziemy dalej. Stanęło na czterech czeskich piwach. Dobrze, że nie są tak mocne jak nasze, polskie. Niestety zabrakło mi insuliny i nasza dalsza podróż po Czechach stoi pod znakiem zapytania. Musimy iść do Polskiego Cieszyna, do szpitala po receptę. Zastanawiam się jednak nad swoim stanem po tych piwach. Obawiam się o ta wizytę w szpitalu, bo głupio iść w takim stanie nagazowania!!! Hahahahaha ;) No nic. Idziemy. Nie mamy żadnego wyjścia. Po jakimś czasie, bez problemów dostaje receptę. Nie mam jednak kwoty na zakupienie insuliny(40 zł). Idziemy do apteki.
- Pożyczysz mi 50 zł?
- Masz. To ostatnie pieniądze.
Eh, ta moja skleroza. Udajemy się do sklepu. Trzeba w końcu wydać przed dalszą podróżą pieniądze, które nam zostały, czyli 25 zł. Kupujemy zupki chińskie, chleb, konserwy, czteropak (wbrew moim sprzeciwom). Udajemy się z powrotem do Czeskiego Cieszyna. Planujemy jeszcze dzisiaj dojechać do Brna, oddalonego około 200 km od granicy. Spotykamy po drodze „naszych” Czechów z porannej „popijawy”. Jeden z nich miał iść do kościoła, ale jednak plany „przymusowo” się zmieniły pod wpływem kolegi! Trochę błądzimy. Udaje się dojść na drogę prowadzącą do miejscowości Frydek Mistek. Niestety jest to droga ekspresowa, na której nie ma żadnych zjazdów, stacji benzynowych, zatoczek, itp.
- Kuźwa, nie wydostaniemy się stąd – mówię do kolegi. Po krótkiej próbie, wracamy na wjazd na tą drogę. Łapiemy Czecha. Zawozi nas do Frydka. Tam próbujemy łapać okazję do miejscowości Brno. Zimno się robi. Mam już trochę dość stania. Po okresie około dwóch godzin łapania, decydujemy iść na stację benzynową. Pytamy zatrzymujących się tam ludzi, ale nikt nie kieruje się na Brno. W międzyczasie jemy zupkę chińską. W końcu na stację zajeżdża jakiś Polak.
- Jedzie Pan w kierunku Brna? – pytam
- Jadę do Wiednia. - odpowiada Pytam dalej
- Możemy się zabrać z Panem?
Facet zgadza się. Kobita w stacji benzynowej również go nakłania, by wziął nas ze sobą.
- Niech Pan weźmie Polaków. Stoją tu już tyle czasu.
Po chwili jedziemy już do Brna w zaje… Mercedesie. Facet pruje jak oszalały. 140 km, 160 km, szybciej i szybciej 185 km, aż w końcu 225 km. Dojeżdżamy do Brna – cel na dzień dzisiejszy.
- Wysadzę Was na wylotówce, pojedziecie sobie dalej tramwajem. – mówi facet.
- Dobrze, pojedziemy na gapę, bo nie mamy już pieniędzy – odpowiadam.
Facet wysadza nas
- macie tu po10 euro na obiad – mówi
- nie możemy tego przyjąć – odpowiadam.
Facet jednak wsadza mi pieniądze do kieszeni.
- Dziękujemy bardzo
Wcześniej dał mi do czapki w drobnych około 26 euro. Nasza radość była wielka, bo facet „uratował nam życie”.
Jedziemy do centrum. Stać nas na kupienie biletu!
Teraz poświęciliśmy czas na nudny etap podróży, czyli zwiedzanie starego miasta.
Wcześniej wymieniliśmy euro na czeskie korony. Zjedliśmy na dworcu kolejowym nasze nieocenione w podróży zupki chińskie. Spotkaliśmy na dworcu Polkę z Pomorza.
- gdzie w ogóle będziemy spać? – pytam kolegę.
- może na dworcu?
- tu nie da rady. Wyganiają.
Idziemy dalej zwiedzać miasto. Przechodzimy koło katedry. Zobaczyliśmy dobre miejsce do rozbicia namiotu pod drzewkiem, w rogu murów okolicznych budynków katedry..
- tu się rozbijemy. Tu będzie fajnie, bo nie będziemy bardzo widoczni. - mówię
- Oki – odpowiada kolega.
- ku… wdepłem w gówno – wołam podczas rozbijania namiotu.
- Hahahahaha
Zostawiam buty przed wejściem do namiotu, żeby nie śmierdziało. Tropik wykorzystuje jako dodatkową ochronę przed zimnem. Nauczyłem się po poprzedniej nocy. Założyłem do snu na siebie wszystkie koszulki jakie miałem, oraz kurtkę. Obtoczyłem się śpiworem, jak tylko mogłem najlepiej. Nie mogę jednak usnąć z zimna.
Słyszę jakieś kroki. Nie dają mi również spać widocznie cienie przechodzących nieopodal ludzi. Obok bawią się jakieś dzieci. Ktoś rzuca w nasz namiot małe kamienie. Chcą wziąć moje buty. Zabieram je szybko do środka.
- Dobry wieczór. Policja. Žert tam ktoś? – mówią dwaj policjanci zrozumiałym przeze mnie czeskim, świecąc latarkami.
- dobry wieczór – odpowiadam
- Jste v pořádku?
- tak
- zda muži sbalit tady ráno?
- tak- odpowiadam domyślając się, że chodzi o opuszczenie tego miejsca rano.
Tak zakończyła się bezboleśnie wizyta policjantów. W końcu usnęliśmy.

14 maja - DZIEŃ TRZECI

Godzina 6. Wstajemy, choć trochę mi się nie chce. Długo nie pospaliśmy. Zmarzlismy bardzo tej nocy. Idziemy na stację kolejową po wrzątek na zupkę chińską. Jemy i idziemy jeszcze trochę pozwiedzać. Wyjeżdżamy na gapę na wylotówkę. Stajemy na wjzad na autostradę w kierunku Pragi – naszego dzisiejszego celu.
- Tutaj nic nie złapiemy – mówię do kolegi po około 15 – 20 minutach – musimy iść na stację benzynową
- Oki. Idziemy – mówi kolega
- Musimy iść wzdłóż tych torów. Tam jest stacja.
Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. Po drodze wzięliśmy jakiś karton i napisalismy „PRAHA“.
- Musimy przejść przez ten potok i tory, bo stacja jest po tamtej stronie – mówię do kolegi
Przeszliśmy, ale zobaczyliśmy ogrodzenie, a za nim sad.
- Poczekaj tutaj. Przejdę i zobaczę jak tam jest. Czy da się przejść do stacji benzynowej. – mówię do kolegi
- Chodź, idziemy tam. Trzeba przejść. W tym sadzie nie ma nikogo – mówię po około 7 minutach do kolegi, gdy wróciłem po rozejrzeniu się w terenie.
Przerzuciliśmy sobie rzeczy przez ogrodzenie i poszliśmy w kkierunku stacji. Szybkim krokiem idziemy wzdłuż autostrady, wbrew zakazom. W końcu dochodzimy i stawiamy nasz karton. Mija minuta, dwie, pięć, dziesięć i żadnego rezultatu.
- Jedzie pan w kierunku Pragi? – pytam niejednokrotnie ludzi zatrzymujących się na stacji.
Koledze udało się załatwić jakiś transport do Pragi, ale niestety kobieta ma tylko jedno miejsce wolne. Musimy z przykrością zrezygnować. Powstał pomysł, aby się odłączyć, ale ostatecznie zostaliśmy razem. W końcu podjeżdża jakiś polski tir.
- Jedzie Pan w kierunku Pragi? – pytam
- Nie, jadę tu zaraz – odpowiada
- Mógłby nas Pan wziąć te parę metrów dalej, do następnej stacji? Może tam będzie łatwiej, bo tu stoimy już długi czas i nie możemy nic złapać.
- Dobra, wsiadajcie.
Koleś podwiózł nas dwie stacje dalej, czyli około 2 km. Dobre i to, jak ma się stać cały dzień w jednym miejscu. Ponownie pytamy ludzi, ale beskutecznie. Napadły mnie obawy, że nie wyjedziemy już w ogóle z tych Czech. Była już około godziny 14, kiedy zdecydowaliśmy się łapać na innej drodze, ale tam niestety była linia ciągła. Wróciliśmy na stację i pożywiliśmy się zupką chińską, wraz z chlebem. Zobaczyliśmy wjeżdżającego na stację jakiegoś polskiego tira. Podchodzimy i pytamy.
- Jedzie Pan w kierunku Pragi?
- Jadę 100 km tą drogą, a później odbijam na... – odpowiada.
- Możemy się zabrać choć ten kawałek? Zawsze to będzie bliżej do celu. Chcemy wydostać się stąd, bo tkwimy tu już ze dwie godziny.
- Ok. Ale za 45 minut, bo teraz mam pauzę.
- Dobra nie ma sprawy. Będziemy się tu kręcić i przyjdziemy później. Jakbyśmy coś złapali miedzyczasie, to damy znać.
Nareszcie. W końcu jesteśmy w drodze. Po jakiejś godzinie facet wysadza nas na stacji gdzieś w Czechach, przy autostradzie. Dalej stajemy z naszą tablicą na wyjeździe ze stacji. Przy okazji pytamy się ludzi, czy by mogli nas zabrać. Wychaczyliśmy jakiegoś eleganta, który trochę niechętnie, ale zdecydował się nas zabrać, za około godzinę czasu. Czekamy na niego, mimo wszystko próbując łapać dalej stopa. Zatrzymuje się na stacji camber. Wysiada czesko niemieckie małżeństwo. Mówią, że mają jedno miejsce wolne. Po około 10 minutach odpoczynku, decydują wziąć nas. Około 17, albo troszkę później, bylismy w samym centrum Pragi. Pozwiedzaliśmy miasto i planujemy powrót.
- Pasowałoby, żeby już dzisiaj mieć zapewniony powrót do Polski. – mówi kolega
- Dobra, to trzeba się stąd wydostać, tylko jak? Ja nie mam żadnego pomysłu. Tu jest jak w dżungli. – odpoiwadam - Trzeba jakąś mapę zdobyć. Chodź na stację kolejową. Tam powinny być jakieś mapy.
Po drodze kupiłem mapę Pragi. Nie wiedzieliśmy jednak dalej nic. Poszliśmy na stację koleji podmiejskiej. Popytaliśmy kilku Czechów, ale dalej nic to nam nie wyjaśniło. Każdy mówił co innego. Wydało nam się to śmieszne, i groteskowe zarazem. Byliśmy w wielkim mieście i nie umieliśmy się z niego wydostać. Mi w międzyczasie spadł cukier. Poczułem się słabo. Po zjedzieniu czekolady, poszliśmy na dworzec główny. Skorzystałem z uslugi informacji turystycznej. W końcu dowiedziałem się coś konkretnego.
Pojechaliśmy na gapę czerwoną linią metra do następnej stacji, gdzie musieliśmy się przesiąść na żółtą linię. Dojechaliśmy nią do końca.
Zachciało mi się strasznie srać. Była godzina 21.30, czyli kibel był już od 30 minut zakmnięty. Widzę kobitę, więc pukam w szklane drzwi. Otwiera i mówi coś po Czesku. Nie rozumiem z tego nic, oprócz rozkazu wręczenia jej pięciu koron. Daje sześć i idę robić swoje, lecz nie ma papieru. Proszę ją, ale widzę niezadowolenie na jej twarzy. Daje mi tą srjtaśmę, a później po robocie sprawdza ze mną stan czystości kibla. Zaczynamy krótką rozmowę. Dowiaduję się, że była około 5 lat w Polsce na ziemniakach i nie dostała za to pieniędzy. Niestety narzekała na nas Polaków 
Wracam do kolegi i wyruszamy na wschód, w nieznane. Zobaczylismy tablice kierunkowe na Wrocław. Podążamy tam. Na zewnątrz było już ciemno. Idziemy ekspresówką, a następnie wkraczamy na autostradę – znowu!!! Nie wiemy, czy dalej jest stacja, no ale cóż. Postanowiliśmy zaryzykować.
- Patrz tam jest chyba znak informujący o stacji benzynowej – wołam z radością do kolegi – tak za 2500 metrów jest stacja – wołam tym bardziej z entuzjazmem.
Nasza sytuacja wygląda nieco lepiej. Idziemy ciemną, czeską autosradą.
- Byle nas policja nie zatrzymała – mówię.
Po jakimś czasie dochodzimy do stacji benzynowej i od razu rozglądamy się za polskimi TIR-ami. Widzimy jednego, drugiego.
- Cała sterta. Jesteśmy uratowani!!! – wołam.
Widzimy kabinę w której się świeci.
- Pytać się gościa? Nie za późno już? – mówię do kolegi.
- Próbuj – odpowiada.
Pukam.
- Czego? – woła nieprzyjemnie kierowca.
- Dobrywieczór. Jedzie Pan jutro do Polski?
- Nie widać na pace napisu ISO? Jest zakaz przewożenia powyżej jednej osoby.
- No nic, przperaszam. Dobranoc.
Idziemy dalej. Widzę innego kierowcę, który sika. Gdy skończył, pytam go.
- Jedzie Pan jutro do Polski?
- Jadę.
- Wziąłby Pan nas?
- Mogę wziąć tylko jedną osobę.
- A gdzie Pan jedzie? Do jakiego miasta w Polsce?
- Do Krakowa.
- O to spoko – mówi kolega, któremu zależy, by dojechac do Krakowa na kurs.
- To jedź sam. Ja sobie znajdę coś – mówię do kolegi.
- Oki
- A o której Pan jedzie?
- O 2.15. Bądź tu w takim razie o tej porze.
- Dobra. To dobranoc.
- Chodź. Teraz ja muszę sobie coś znaleźć – mówię do kolegi.
Idziemy dalej szukać. Widzimy dwie osobówki na polskich rejestracjach.
- Pytaj teraz Ty – mówię – ja już nie mam siły.
- Dobrywieczór. Jadą Panowie do Polski teraz?
- Jedziemy – odpowiada jeden z trójki Polaków. – jedziemy do Katowic.
- Możemy się zabrać? – mówię – my nie mamy złych zamiarów, ale chcemy zabrać się do Polski.
- Dobra wsiadajcie, tylko po drodze musimy coś zjeść.
Po minucie byliśmy już w drodze. Zatrzymalismy się jeszcze tylko w maku...

15 maja - DZIEŃ CZWARTY
... wyruszamy spod maka prosto do Polski, do Katowic. Rozmawiamy po drodze z kolesiem. Oczy mi się już kleją. Około godziny 5 dojeżdżamy na świecącą pustkami stację benzynową w katowicach. Przyjeżdżających ludzi pytamy, czy jadą w kierunku Krakowa. Niestety, bezskutecznie. Po którejś próbie, znaleźliśmy się w samochodzie gościa jadącego za Kraków, do pracy, na budowę autostrady. Kolega wysiadł na Wielickiej. Dla niego podróż dobiegła już końca. Teraz jeszcze przede mną około 150 km. Facet wysadza mnie na stacji benzynowej, w Siedlcu. Pytam ludzi, ale bezskutecznie. Idę na przystanek. Tam łapię. Bo jakimś czasie staje mi kolo, który zabiera mnie do Brzeska. Wysiadam koło godziny. Idę wymienić nie wydane jeszcze 10 euro od Polaka spotkanego w Czechach. Mogę za część tych pieniędzy kupić coś do jedzenia. Po posileniu się, idę na wylotówkę. Zaczął padać deszcz, trochę zmokłem. Staje na jakimś nieuczęszczanym pasie , ale nikt tam się nie zatrzymuje. Idę schować się do sklepu spożywczego.
- Jest tam dalej przystanek? – pytam kolesia – chce stopa złapać
- Jest około kilometr dalej, ale nikt Cię nie weźmie na stopa – odpowiada koleś. Takich odpowiedzi słyszałem już wielokrotnie.
Po chwili idę na przystanek. Na nim stoi jakiś TIR na rzeszowksich rejestracjach.
- Jedzie Pan w kierunku Rzeszowa? - pytam
- Jadę, ale nie do Rzeszowa - odpowiada
- A można choć kawałek się zabrać, bo będzie już bliżej do celu?
- A do jakiejmiejscowości jedziesz?
- Do Rzeszowa.
- Ja do Dębicy.
- To można ten kawałek?
- Wsiadaj.
Jak się okazało, facet dojechał jednak do Rzeszowa. Miał jeszcze czas do pauzy. Wysadził mnie na przystanku około kilometr od domu.
Tak zakończyła się moja autostopowa przygoda po Czechach. Za pieniądze które mi zostały, kupiłem sobie na pamiątkę jedną mapę Czech.

Pozdro
Marcin
marcinluraniec
 
Posty: 9
Dołączył(a): 1 kwi 2012, o 22:08

Re: Czechy za free 12-15 maja 2012

Postprzez wikas » 21 gru 2012, o 18:58

Fajna podróż musiała być. W tym roku z kolegą też będziemy myśleć o Czechach.
wikas
 
Posty: 1
Dołączył(a): 21 gru 2012, o 18:02

Re: Czechy za free 12-15 maja 2012

Postprzez marcinluraniec » 26 lut 2013, o 22:49

no podróż była fantastyczna.
Polecam czechy. My nie mieliśmy za dużo czasu, ale mimo wszystko przygoda była niesamowita ;)
Oczywiście liczy się też towarzystwo, a z moim kumplem podróżuje mi się idealnie ;) a to już jest wielki plus.
Pozdrawiam i życzę przyjemnej eskapady
Marcin
marcinluraniec
 
Posty: 9
Dołączył(a): 1 kwi 2012, o 22:08

Re: Czechy za free 12-15 maja 2012

Postprzez imakaszu » 27 lut 2013, o 15:45

Wnioskuję, że mieszkasz koło granicy z Ukrainą - nie kusił Cię nigdy Lwów? :P
Autostopem po Europie - http://www.podrozezajedenusmiech.blox.pl
Rozmówki, rady, opisy podróży.
Avatar użytkownika
imakaszu
 
Posty: 32
Dołączył(a): 28 sie 2012, o 13:22
Lokalizacja: Pabianice/Łódź/Wrocław
Nr gadu-gadu: 0

Re: Czechy za free 12-15 maja 2012

Postprzez izaborszcz » 12 lis 2013, o 13:48

A jak jest z łapaniem stopa w Czechach? Ciężko? Bo słyszałam, że Czesi bardzo nie lubią Polaków i jak widzą kogoś z "naszych" to specjalnie się nie zatrzymują...
izaborszcz
 
Posty: 1
Dołączył(a): 12 lis 2013, o 13:44

Re: Czechy za free 12-15 maja 2012

Postprzez Noke » 13 lis 2013, o 11:34

Pewnie go kusił :D ale całe pokłady energii wykorzystał na opisaną wycieczke.
Noke
 
Posty: 3
Dołączył(a): 13 lis 2013, o 11:29
Lokalizacja: Kielce
Nr gadu-gadu: 4436344

Re: Czechy za free 12-15 maja 2012

Postprzez marcinluraniec » 20 lis 2013, o 10:54

Kusił, kusił. Byłem we Lwowie. Co prawda nie na stopa, ale byłem.
W Czechach ciężko. Mało Czechów się zatrzymuje, ale są wyjątki od reguły. Mnie kilku Czechów zabrało. Jednak w Czechach dużo jest Polaków i na nich też można liczyć
marcinluraniec
 
Posty: 9
Dołączył(a): 1 kwi 2012, o 22:08


Powrót do Doświadczenia i opowieści

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość

Pokaż mapę Rozpocznij podróż

Nasze podróże

Szukaj autostopowicza
Zobacz opis mapy

Lista autostopowiczów